wtorek, 6 maja 2014

Rozdział V



Zgniotłam w dłoni kartkę z wypisem i wyrzuciłam ją do kosza. Biorąc głęboki oddech, pchnęłam drzwi i opuściłam ośrodek. Ciepłe, letnie powietrze uderzyło mnie w twarz. Wciągnęłam do płuc zapach deszczu, papierosów i czerwonych róż. Odwróciłam się, ostatni raz spoglądając na budynek i ruszyłam przed siebie. Szpital Santa Rosa to dziwne miejsce. Pełne zagubionych ludzi. Spotkałam tam Jackie, która rozmawiała ze swoimi demonami, bo tylko one potrafiły ją zrozumieć. Był też Chester, chłopak, który każdej nocy o 01:34 wpadał w histerię, bo o tej godzinie znalazł zmasakrowane ciało swojej dziewczyny. Poznałam Michaela, który nie mówi nic od 2 lat. Spowodował wypadek, w którym zginęła jego żona i dwójka dzieci. Spędziłam z nimi dwa tygodnie. Dwa tygodnie pełne lęku, łez i samotności. Depresja, dwie próby samobójcze. Szkoda, że nieudane.


***
Słyszę jego głos. Rozbrzmiewa w mojej głowie tak, jakby stał za mną i szeptał mi do ucha, owiewając szyję gorącym oddechem. Odgarnia niesforny kosmyk włosów, opadających mi na czoło. Składa nieśmiały pocałunek na moich drżących wargach. Spogląda mi w oczy i szepcze. Cicho, niepewnie, tak jakby za chwilę miał odejść.

   Nie martw się, już niedługo wrócę, żebyś za bardzo się nie stęskniła. Zaopiekuj się moim sercem - Zostawiłem je przy Tobie. 

***

Czemu mówią, że zwariowałam? Przecież David tu jest. Stoi przy mnie. Delikatnie splata nasze dłonie i mówi, że tęskni. Szepcze, że mnie kocha i chce spędzić ze mną wieczność. Wystarczy kilka tabletek albo celny strzał i będziemy szczęśliwi. Razem. Już na zawsze. Dlaczego oni go nie słyszą? Dlaczego mówią, że odszedł, skoro wyraźnie widzę jego twarz... nieśmiały uśmiech, blond włosy zaczesane do tyłu i roześmiane oczy?
- David, czemu oni cię nie widzą?
Nastaje cisza. Przejmująca, nabrzmiała strachem i niepewnością.
- David... David... gdzie jesteś? David, wróć! Masz do mnie wrócić, rozumiesz?!

***

Usiadł obok mnie, nie odzywając się ani słowem. Wyszarpnął z kieszeni ramoneski czerwone Marlboro, wyciągnął jednego papierosa i zapalił. Obłok szarego dymu na chwilę przysłonił jego twarz.
- Prosiłam, żeby mnie nie szukać - szepnęłam w końcu, nie mogąc znieść milczenia. 
- Mhm. Ale w sumie... kogo to obchodzi? - wzruszył ramionami, nawet na mnie nie spoglądając. 
- Mnie, tak jakby. Wolałabym zostać sama.
- A mi się wydaje, że właśnie teraz rozpaczliwie potrzebujesz czyjegoś towarzystwa - powiedział, zwracając głowę w moją stronę. Spojrzałam w jego przenikliwe, zielone oczy i westchnęłam.
- Czemu akurat Ty okazałeś miłosierdzie? 
- Mam dobre serce i jeszcze lepsze kontakty. Dowiedziałem się, że dziś wychodzisz, a to jest najlepsze miejsce, gdzie mogłabyś wszystko przemyśleć... Poza tym... twój przyjaciel się chyba do tego nie kwapił...
- Bo jest martwy.
- Mówię o Nikkim. Powiedziałem mu, co się stało, ale...
- Nieważne. Nie przypominaj mi o nim - podsunęłam kolana pod podbródek i oparłam na nich głowę. Codziennie dzwoniłam, napisałam kilka listów... zero reakcji. Pff, przyjaciel. David wiedział co znaczy to słowo i co się z nim wiąże. Ale jego już nie ma. 
- Jak się czujesz? - spytał Axl, wpatrując się w rysujący przed nami krajobraz.
- Od tego dnia słyszę jego głos w każdym dźwięku, widzę jego twarz w każdym tłumie... - szepnęłam, zaciskając mocno oczy.
- Kashmir, to minie. Wiem, co mówię.
- Nikt nie wie...
- Moja dziewczyna przedawkowała. Przeze mnie. Uwierz mi, że aż nazbyt dobrze wiem, co to znaczy.
- Przepraszam... - mruknęłam, spoglądając na niego. Wiatr lekko rozwiał jego rude włosy. - Nie wiedziałam. 
- Zdaję sobie sprawę z tego, co czujesz - położył się na trawie, układając ręce pod głową i spojrzał w niebo. - Minął już rok... rok, dwa miesiące i trzynaście dni. A mówiła, że nie potrafię kochać. Sam sobie to wmówiłem. I chyba tak jest naprawdę. Gdyby ktoś teraz spojrzał w moje serce nie znalazłby ani miłości, ani światła. Nie chcę by ciebie to spotkało.
- Liczysz na cud.
- Kashmir... popatrz na mnie. Nie chcesz, by jego śmierć uczyniła cię taką, jakim teraz jestem ja - wyrzucił z goryczą w głosie.
- Czyli?
- Zgorzkniały, arogancki, chamski, zarozumiały, zadufany w sobie, nieufny...
- Wcale tak nie jest - przerwałam mu. 
- Nie znasz mnie - roześmiał się cicho. - Ale uwierz, jeśli nie będziesz starała się zapomnieć, to właśnie taka będziesz...
- Zostałam sama. Nie mam nikogo, dla kogo mogłabym się starać.... nie mam nikogo, dla kogo mogłabym umrzeć...
-  Może wyjedziesz? Gdy odetniesz się od tej sprawy...
- Nie ma mowy. Muszę złapać mordercę. To jedyny powód, dla którego jeszcze żyję - wycedziłam z determinacją. Każda wzmianka o przestępcy dawała mi zastrzyk motywacji. Musiałam go znaleźć. Nawet nie brałam pod uwagę innej możliwości.
- Rozumiem. A rodzina?
- N-nie... Nie chcę o tym rozmawiać... - wyszeptałam, odwracając głowę. Kolejna szpilka wbita w moje serce.
- Ej... - mężczyzna usiadł i dotknął lekko mojego policzka, odwracając głowę w swoją stronę. - Co jest?
- Został mi tylko ojciec... Ale... - nie mogłam mu tego powiedzieć, mimo, że czułam, że... że Axl powinien wiedzieć. Sprawiał, że przy nim czułam się swobodnie i bezpiecznie, ale jednak...
- Nie musisz mówić. Ale na pewno bym cię zrozumiał. Nie miałem lekkiego dzieciństwa - rzekł, wzdychając i objął mnie lekko. Wzięłam głęboki oddech, wdychając jego zapach - alkoholu, fajek zmieszanych z perfumami. Wtuliłam się w chłopaka, zamykając oczy.
- Jak poradziłeś sobie z jej śmiercią? Jeśli nie chcesz, to nie mów... 
- Nigdy sobie tak naprawdę nie poradziłem. Do tej pory o niej myślę. Uczucie chyba już wygasło.... Po jej śmierci... Dużo ćpałem. Musiałem iść na odwyk, bo stałem się wrakiem człowieka. Nadal nim jestem - uśmiechnął się ironicznie, gładząc mnie delikatnie po włosach. - Ale najważniejsze to się nie poddawać. Bo wiesz... David by tego nie chciał, prawda? Jak myślisz, co by zrobił, gdyby dowiedział się, że chciałaś popełnić samobójstwo?
- Uśmiechnąłby się idiotycznie i rzucił jakiś swój głupi komentarz... Coś w stylu "Widziałem dziś ambulans z psychiatryka, to po ciebie jechali, wariatko" - rozkleiłam się całkowicie. Wybuchnęłam płaczem i nawet nie próbowałam tego powstrzymać.
- A naprawdę zwariowałaś? - spytał, uśmiechając się lekko i otarł dłonią moje policzki. Kiwnęłam głową, przełykając łzy.
- Tylko wariaci są coś warci, Kashmir. A żeby poradzić sobie z szaleństwem trzeba zaprzyjaźnić się ze swoimi demonami - nie odpowiedziałam. Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić i przemyśleć to, co się wydarzyło. Axl ma rację. On by tego nie chciał. Muszę skupić się na zemście, a potem... zapomnieć. Nie mam innego wyjścia. Życie toczy się dalej. David na zawsze pozostanie w moim sercu, ale nie na tym polega miłość... Nie mogę się załamać z jego powodu.
- Robi się ciemno... - powiedziałam chwilę później. W Los Angeles coraz wyraźniej widać było miejskie neony, a na niebo wpełzały gwiazdy. 
Chłopak położył się na ziemi, a ja poszłam w jego ślady, kładąc głowę na jego torsie. Nie odzywaliśmy się, bo słowa nie były potrzebne.  W końcu ogarnęła mnie senność, zamykając oczy, wyszeptałam tylko:
- Dobranoc... - i Morfeusz porwał mnie w swe objęcia.
- Nie odchodź po cichu w trakcie nocy, baw się wbrew gasnącemu światłu, Kashmir.

***


Jak wygląda świat, kiedy życie staje się tęsknotą? Wygląda papierowo, kruszy się w palcach, rozpada. Każdy ruch przygląda się sobie, każda myśl przygląda się sobie, każde uczucie zaczyna się i nie kończy, i w końcu sam przedmiot tęsknoty robi się papierowy i nierzeczywisty. Tylko tęsknienie jest prawdziwe, uzależnia. Być tam, gdzie się nie jest, mieć to, czego się nie posiada, dotykać kogoś, kto nie istnieje. Ten stan ma naturę falującą i sprzeczną w sobie. Jest kwintesencją życia i jest przeciwko życiu. Przenika przez skórę do mięśni i kości, które zaczynają odtąd istnieć boleśnie. Nie boleć. Istnieć boleśnie - to znaczy, że podstawą ich istnienia był ból. Toteż nie ma od takiej tęsknoty ucieczki. Trzeba by było uciec poza własne ciało, a nawet poza siebie. Upijać się? Spać całe tygodnie? Zapamiętywać się w aktywności aż do amoku? Modlić się nieustannie? - Olga Tokarczuk

***
- Wróć! - krzyczę, budząc się z sennego koszmaru. Strach zatruwa moje serce, jednak tęsknota włada umysłem. Przegryzam wargę, mocno, boleśnie, aż do krwi. Rozglądam się, rozpaczliwie szukając w ciemności jego twarzy. Oddycham głęboko, gdy łzy napływają mi do oczu, bo... nie widzę go. Jego tu nie ma... Davida tu nie ma i... nigdy nie było. Czas się obudzić i wrócić do żywych. Przecież on nie żyje.




-------

Przepraszam, że zbierałam się do tego tak długo, ale... wena to kapryśna przyjaciółka :))
Zrozumiem wszystkie uwagi, każdą krytykę, bo zdaję sobie sprawę, że nie jest to najlepsze, no ale cóż... enjoy.

Dziękuję za każdy komentarz i za to, że motywujecie mnie do pisania :)


czwartek, 3 kwietnia 2014

Rozdział IV



  Otworzyłam leniwie jedno oko i ujrzałam stojącego w drzwiach Nikkiego. Jego czarne włosy odstawały we wszystkie strony, wyglądał tak, jakby dopiero wyrwał się z czyichś objęć.
- Kash, wstawaj, spóźnisz się do.... tej... no... pracy... - mruknął i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Westchnęłam cicho i przetarłam oczy wierzchem dłoni. Czyli to... TO było snem? Suuuper. Przewróciłam się na drugą stronę, a zawartość żołądka podjechała mi do gardła. Sięgnęłam po stojącą na szafce butelkę wody, zrzucając przy okazji kilka rzeczy. Dźwięk, towarzyszący ich upadaniu, rozległ się dziesięć razy głośniej w mojej głowie. Kac. Upiłam ostrożnie kilka łyków i opadłam na poduszki. Wszystko wokół mnie kręciło się, jak na karuzeli. Przymknęłam oczy, ale niewiele to dało. Próbowałam sobie przypomnieć wczorajszy wieczór. Nic. Zero. Pustka. 
- Sixx! - krzyknęłam, zachrypniętym głosem i zaraz tego pożałowałam. Nie, o nie, więcej nie piję. Zapiszę to sobie... nie, wytatuuję! To będzie najlepsze rozwiązanie.  Chwilę później, chłopak wszedł do sypialni i rzucił się na łóżko obok mnie. Wtulił twarz w pościel i nie odzywał się. Przewróciłam oczami i szturchnęłam go w ramię.
- Czego chcesz... Na Hendrixa, nawet odpocząć nie mogę w tym piekielnym przybytku... - rzekł stłumionym głosem.
- Eee... bo ten... wiesz, fajnie wczoraj było i...
- No fajnie, fajnie. A zwłaszcza bardzo fajowy jest twój tatuaż - mruknął, wyraźnie rozbawiony. Spojrzałam na niego przerażona i zrzuciłam z siebie kołdrę. Na ramionach i nogach - nic. Podwinęłam bluzkę, tam też czysto. Zsunęłam spodenki.... Na moim biodrze widniały trzy, lecące, czarne ptaki... Ładny, ale do cholery, czemu ja tego nie pamiętam? Przyjrzałam mu się dokładniej. Śliczny. Nawet po pijaku mam świetny gust. 
- Ej, a ty skąd wiesz, że go mam? Musiałeś mnie rozebrać, żeby zobaczyć - mruknęłam w stronę Sixxa, marszcząc brwi. To było dobre pytanie.
- Marudzisz - rzucił, nawet na mnie nie spoglądając. Czyli tak. 
- A nie wiesz... kto mi go zrobił?
- Spytaj się Rose'a.
- Kogo? - serce zabiło mi mocniej, ale nie dałam tego po sobie poznać. A lekki uśmiech, mimowolnie wpełzający na twarz, zamaskowałam dłonią.
- No nie udawaj, że go nie znasz. Cały wieczór się razem bawiliście - o, tego też nie pamiętam.
- A Sebastian...?
- Bach? Nie, nie widziałem was razem - czyli to jednak był sen. A szkoda, szkoda....
- Czyli mnie obserwowałeś? 
- Spóźnisz się do pracy - wydukał.
- Nikuuuuuuś... - szepnęłam, ze śmiechem.
- Czego? - sapnął, przewracając się na plecy. Położyłam się na nim i oparłam głowę o jego klatkę piersiową. - Eeej... złaź, grubasie.
- Skarbie... a czy ty nie jesteś zazdrosny? - rzuciłam, przygryzając wargę.
- Chyba cię Bóg opuścił... złaź ze mnie - z obrażoną miną, zrzucił mnie na podłogę i wstał. Chwiejnym krokiem skierował się do drzwi i wychodząc, rzucił z uśmiechem: - Rose, gdy cię przywiózł, był baaaardzo uradowany i... - lecąca w jego stronę poduszka, skutecznie przerwała jego wypowiedź. 
Dobre pół godziny potem, zdecydowałam, że w końcu trzeba wstać, bo David pewnie nie może się mnie doczekać. Trochę się za nim stęskniłam, nie będę kłamać. Widzieliśmy się w końcu jakieś... 10 godzin temu? Bardzo długo, jak na nas. Uśmiechnęłam się mimowolnie na myśl, że niedługo się zobaczymy, desperacko wmawiając sobie, że to nie miłość.
  Wzięłam prysznic, który trochę mnie otrzeźwił i założyłam to, co akurat miałam pod ręką. Zeszłam, a raczej przetoczyłam się na dół, usiadłam przy stole w kuchni i położyłam na nim głowę.
- Na kaca najlepsze jest surowe jajko - rzekł ze śmiechem Vince, stając w drzwiach. Po nim też było widać skutki wczorajszej imprezy. Różowa koszulka była mocno postrzępiona, włosy potargane, nie wspominając o wszechobecnym brokacie.
- Wkręcasz mnie, platyno.
- Miałaś tak nie mówić... Była umowa... - stanął za mną i położył mi ręce na talii. 
- Nooo spierdalaj.... - nawet nie miałam siły z nim walczyć. - Jak mnie połaskoczesz, to ci przestrzelę ten platynowy łeb - mruknęłam, znacząco kładąc rękę na pokrowcu z pistoletem.
- Jaka groźna, wow, powiało chłodem. Aż okna zamknę - roześmiał się, siadając na przeciwko. O panie, czemu muszę się męczyć z takimi idiotami... - Rose się o ciebie pytał.
- Kto? - nie wierzę. Kolejna osoba o nim napomyka. To się robi dziwne.
- No nie udawaj, cały wieczór się razem bawiliście - z n o w u. Oni się telepatycznie porozumiewają?
- Oh... no, może kojarzę... - Vince posłał w moją stronę triumfujące spojrzenie.
- Mówię ci, coś jest na rzeczy. Rose to nie facet, który ugania się za dziewczynami.... To raczej one, za nim... Nieważne. A ty... musisz nieźle na niego działać. I tu, muszę powiedzieć coś ważnego - położył swoją dłoń na mojej i spojrzał mi głęboko w oczy. - Pamiętajcie o gumkach. Jestem za młody na bycie wujkiem - uśmiech zamarł na jego twarzy, gdy wymierzony w jego stronę kopniak dosięgnął celu.



***


  Pod L.A Police Department zajechałam godzinę później. Nie udało mi się do końca doprowadzić do stanu używalności, ale nie było tragicznie. Wysiadłam z cadillaca i skierowałam się w stronę wydziału zabójstw. Moją uwagę przykuły cztery, czarne samochody, z przyciemnianymi szybami. Hmm... FBI zwykle nie mieszało się do naszych spraw... Pchnęłam drzwi i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wyrosło przede mną dwóch tajniaków.
- Odznaka - powiedział metalicznym głosem jeden z nich.
- Nigdy nie proszono mnie o odznakę - rzuciłam. Co tu się, na Hendrixa, wyprawia?
- Mało nas to obchodzi. Odznaka - musiałam ugryźć się w język. Nie powinnam się im odcinać. Wyciągnęłam z torebki plakietkę i rzuciłam mężczyźnie, stojącemu po mojej prawej stronie. Przeglądał się jej dobre dziesięć minut, a ja z każdą sekundą traciłam cierpliwość.
- Kashmir Jones?
- Tak. Cholera, jest tam napisane. Czytać nie umiesz? 
- Andrew Jones jest pani ojcem?
- Taak... - byłam mocno zdenerwowana, ale tym pytaniem zwalczył mój gniew.
- Musi być pani dumna, że ma takiego ojca. To dobry obywatel i przede wszystkim, oddany żołnierz. Mieliśmy z nim wykład.
- Mhm. Racja... - kolana się pode mną ugięły. Gdyby tylko wiedzieli, jaki był naprawdę...
- Widzieliśmy go dziś, prawda, Jake? - niższy z nich zwrócił się do swojego towarzysza.
- No właśnie! Wychodził z wydziału, jakieś dwie godziny temu, zanim zaczęła się cała ta sprawa.... Ech, takie rzeczy w samym sercu budynku...
- Co się stało? - wyszeptałam przerażona. On tu był. Na pewno mnie szukał. 
- Szef panią wzywa. A na drugim piętrze... proszę uważać - mruknął, oddając mi dokument. Serce podjechało mi ze strachu do gardła. Nawet myśli o ojcu, ulotniły się ze świadomości... Tam jest nasz gabinet... Nie oglądając się na nich, pobiegłam na górę i skierowałam się w stronę naszego pokoju. Porucznik może zaczekać. Drzwi zagrodził mały tłum. Z rosnącym niepokojem, przepchnęłam się między ludźmi, ale zatrzymała mnie policyjna taśma, uniemożliwiająca wejście. Obok biurka, na podłodze, leżało ciało...
- David... - rozerwałam wstęgę i podbiegłam do chłopaka. Przerażona, dotknęłam  palcami jego zakrwawionej szyi, rozpaczliwie próbując wyczuć puls. Na marne. 
Czas się zatrzymał.
Świat przestał istnieć.
Dlaczego więc  nadal żyję? Dlaczego klęczę przy nim, naiwnie licząc, że to wszystko okaże się kiepskim żartem? 
- Skarbie... odezwij się, błagam... - szeptałam desperacko, w nikłym przypływie nadziei. - Proszę... nie możesz mnie zostawić, nie wolno ci... mieliśmy iść na randkę, pamiętasz? Powiedz coś... David... Kocham cię...NIE ZOSTAWIAJ MNIE, SKURWIELU! - krzyknęłam, składając pocałunki na jego zimnej twarzy. 
- Kashmir...
- Odejdź... ja... muszę poczekać, aż on się obudzi... - wyszeptałam i łkając, położyłam głowę na klatce piersiowej chłopaka. Nie usłyszałam bicia serca.
- On nie żyje... Kash, chodź ze mną...
Przełknęłam łzy, zanosząc się od płaczu. To niemożliwe. To się nie wydarzyło. Nie mogę go teraz zostawić. Ktoś go zaatakował, ale nic mu nie będzie, wyjdzie z tego... Zaopiekuję się nim, wszystko będzie dobrze... Ktoś złapał mnie mocno za ramiona i odsunął od Davida. Odgarnęłam z twarzy włosy, pobrudzone jego krwią i zobaczyłam wchodzącego do gabinetu O' Donella.
- James... - wymamrotałam, zachrypniętym głosem. - Nic mu nie jest, musisz się nim zająć... On żyje... żyje, prawda? 
- Zabierzcie ją stąd - rzucił w odpowiedzi, nawet na mnie nie spoglądając. Co? Dlaczego on nie próbuje go ratować? Dlaczego przykrywa ciało?
- ON ŻYJE! RATUJ GO, POPIERDOLEŃCU! - wydarłam się, próbując wyrwać się ze stalowego ucisku. Chciałam zmusić go do badań. Uderzyć, nawrzeszczeć na niego, cokolwiek, żeby tylko zajął się Davidem! 
- Powiedziałem, wyprowadźcie ją stąd, do cholery! - trzymający mnie mężczyzna, szarpnął mnie mocno za ramię i wyprowadził na korytarz. Nie... Ja muszę przy nim zostać... Pchnął mnie na krzesło i wrócił do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Może teraz mu pomogą... Na pewno, nie chcieli by ktoś im przeszkadzał... Podsunęłam kolana pod brodę i objęłam je rękoma. Wpatrywałam się tępym wzrokiem przed siebie, zanosząc się od płaczu. Z każdą sekundą, coraz dobitniej docierała do mnie świadomość tego, co się wydarzyło.Uspokoiłam się, biorąc głęboki oddech. Łzy w końcu wyschły. Straciłam go. Już nigdy nie zobaczę tego uśmiechu, nigdy nie usłyszę tego głosu. Nigdy. Nie czułam już nic.  Zamiast serca czułam pustą przestrzeń.

  A gdy zza drzwi usłyszałam, "godzina zgonu - dwunasta trzynaście", zdałam sobie sprawę, że dziś umarła część mnie, niemożliwa do odbudowy. Tak jak, nie ma róży bez kolców, uśmiechu bez radości, smutku bez łez - tak nie istnieję ja, bez niego.




----
Przepraszam, że tak krótko, ale musiałam skończyć w tym momencie dla dobra następnego odcinka.

Z góry dziękuuuuuuję za każdy komentarz, bo wszystkie wywołują ogromny uśmiech na mojej twarzy.
Kocham Was :))



poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział III

-David, proszę, skończ temat - mruknęłam do Murraya. Ślęczeliśmy przed wielką mapą Los Angeles,  wpatrując się w zaznaczone czerwonymi punktami miejsca znalezienia ciał kolejnych ofiar.
- Kashmir, mówię ci, że to jest jakiś schemat! - wydarł się, uderzając pięścią w stół. Odgarnął włosy do tyłu i podszedł do okna. Miałam ochotę rzucić w niego czymś ciężkim, ale zdusiłam w sobie emocje.
- Ale pomyśl logicznie... Whisky a Go Go, L.A Coloseum i kolejna pod naszym nosem, Los Angeles Police Department, obok wydziału narkotyków. Widzisz w tym jakiś sens?
- Nie - wyszeptał. - Ale patrząc na mapę... to element układanki, mówię ci.
- David...
- Twój kochaś przyjechał - przerwał mi i podszedł do biurka. - Zmykaj, za długo tu siedzisz.
- To mój przyjaciel... - westchnęłam. - A ty?
- Co ja?
- Nie udawaj głupiego, w biurze jesteś od  5 rano. Masz iść spać, okey? - rzuciłam w jego stronę, pospiesznie wrzucając rzeczy do torebki.
- Tak, mamo - odpowiedział, przewracając oczami.
- Wyśpij się, skarbie - pocałowałam go w policzek i wybiegłam z gabinetu. Na zewnątrz, przy samochodzie czekał na mnie Nikki. Otworzył mi drzwi i wsiadłam do auta, wrzucając torbę na tylne siedzenie.
- Wziąłeś mi sukienkę? - spytałam, ściągając koszulkę.
- Co... - wyszeptał, wpatrując mi się w dekolt. Chryste Panie, jak on mnie drażni. Walnęłam go w ramię i zasłoniłam biust dłońmi.
- Sukienka. Czy wziąłeś? - wycedziłam, patrząc na niego z chęcią mordu w oczach.
- Na tyle, żyleto - zaśmiał się, przenosząc wzrok na jezdnię. Sięgnęłam po sukienkę i dając niezły pokaz gimnastyczny w końcu ją na siebie założyłam. Przeglądając się w lusterku, poprawiłam włosy i musnęłam usta krwistoczerwoną szminką.
- Masz być grzeczna, jasne? - rzucił w moją stronę, z pół kpiącym uśmiechem.
- Tak, wielebny ojcze, zero dragów i seksu po kątach... - prychnęłam i oparłam głowę o szybę. Boże miłosierny, jak ten człowiek potrafi mnie wkurzyć, to jest po prostu niewyobrażalne. Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. Jechaliśmy właśnie na domówkę do jego znajomych. Po całym tygodniu łez, strachu i nieprzespanych nocy, chyba należał mi się mały wypoczynek. Musiałam się odstresować, bo byłam bliska szaleństwa. W torturach zginęły kolejne dwie dziewczyny, z ręki tego samego mordercy, a ja nie miałam nawet jednego podejrzanego. Spacerując ulicami Los Angeles, towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Kilka razy miałam wrażenie, że widzę ojca. Paranoja. Liczyłam więc, że impreza pozwoli mi choć na chwilę oderwać się od ponurych myśli. Kilkanaście minut później zatrzymaliśmy się przed jedną z willi na Beverly Hills. Przeskoczyłam nad drzwiczkami cadillaca i oparłam się o maskę. Nikki poprawiał kreski, więc miałam chwilę na rozeznanie. W stronę drzwi zmierzał spory tłum, w którym mignął mi Vince z jakąś laską a za chwilę Tommy. Reszty nie znałam, choć przez chwilę miałam wrażenie, że widzę tego faceta z okładki jednej z gazet... Perry? Tak, Joe Perry. No, nieźle się zapowiada.
- Rusz swój zgrabny tyłek - rzucił Sixx, wymijając mnie. Podbiegłam do niego i delikatnie chwyciłam jego dłoń, kiedy weszliśmy do środka. Pierwsze co zarejestrowałam to dźwięki "Reckless" Judas Priest, dobiegające z głośników, stojących w kącie. Dotarł do mnie mocny zapach alkoholu zmieszany z papierosowym dymem. Pomieszczenie było ogromne. Kanapy, fotele i stoły, zapełnione butelkami z przeróżnymi trunami, zostały przesunięte na bok. Na sofach siedziało kilku facetów, a obok nich kręciły się laski, czekając tylko aż któryś z nich je zaczepi. Pośrodku sali zamontowane były cztery, stalowe rury, stanowiące główny obiekt zainteresowania mężczyzn. No... może nie same rury, a prężące się przy nich dziewczyny. Okna zasłonięto grubymi, czerwonymi zasłonami, jedynym źródłem światła były więc dyskotekowe lampy i okno balkonowe, prowadzące na taras. Dom był dwupiętrowy, na górę prowadziły kręte schody, mieszczące się przy naprzeciwległej ścianie. Z ich poręczy zwisały najróżniejsze części garderoby, i męskiej, i damskiej. Zerknęłam kątem oka na Nikkiego, ale na nim nie robiło to żadnego wrażenia. Rozglądał się... a raczej wodził wzrokiem z każdą mijającą go panienką. Odchrząknęłam cicho, choć miałam ochotę się wydrzeć, żeby zwrócił na mnie uwagę.
- Baw się dobrze, Kashmir, idę na podryw - wyrzucił w końcu i za nim zdążyłam coś powiedzieć, już go nie było. Super. Czując na sobie spojrzenia, facetów podeszłam do jednego ze stołu i zbadałam asortyment. Jack Daniels, standardowo, wódka..., Chryste Panie, czy to stuletnia whisky?... Nightrain, wódka z marihuaną, cytrynówka... Złapałam butelkę Jacka i odwróciłam się, nie spoglądając za siebie. Poczułam  uderzenie w czoło i upadłam na podłogę. Zrobiło mi się słabo i ciemno przed oczami. Dźwignęłam się na łokcie i mimowolnie jęknęłam.
- Detektyw Kashmir Jones, jeszcze się panią nie zająłem, a pani już jęczy! - usłyszałam śmiech i chwilę potem, czyjeś silne ręce postawiły mnie na ziemię.
- Spierdalaj - wyszarpnęłam ramię i dotknęłam opuszkami palców głowy. Boli. 
- Uuu... ostra, lubię takie - mruknął... Axl. Wreszcie skojarzyłam ten głos. Spojrzałam na niego z mieszaniną złości... i, kurwa, szczęścia (że go znowu widzę? WT fucking F?). 
- To dlatego mnie bijesz?- wydukałam. J e z u, co ja gadam? Nawet się nie potrafię cywilizowanie odezwać do chłopaka.
- Ty na mnie wpadłaś, też ucierpiałem - wskazał na zaczerwienienie na klatce piersiowej, którego początkowo nie zauważyłam wśród zadrapań i malinek.
- Spokojnie, jakaś dziwka pocałuje i się zagoi - rzuciłam zezłoszczona. 
- Like the dust that lufts high in June, when moving through Kashmir... - zanucił Zeppelinów uśmiechając się lekko. Serce zabiło mi szybciej, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie próbuj mnie udobruchać... - wycedziłam, ale gniew chyba wyparował.
- Wybacz, usłyszałem tylko "ruchać" - powiedział, szczerząc się. Denerwujący typ.
- Mało mnie to obchodzi...
- Czyli mam sobie pójść? - spytał, rozglądając się po sali. Chyba go wkurzyłam.
- Tak - skrzyżowałam ręce na piersi i odrzuciłam włosy do tyłu. A niech idzie, będę miała spokój.
- To do zobaczenia... - wymruczał cicho, tak, że ledwo go słyszałam - Kashmir... - i odszedł w stronę tancerek. O panie, spotykam go drugi raz, a już go nie cierpię. Idąc na górę, wciąż o nim myślałam. Było w tym chłopaku coś hipnotyzującego. Działał na mnie jak magnes. Jednocześnie przyciągał i odpychał. Westchnęłam cicho. Eh, Kash, wyrzuć go z głowy.  Stanęłam w środku schodów i powiodłam wzrokiem po tłumie. Nikki... jest! Zmrużyłam oczy, próbując wypatrzeć kto jest obok niego. Chwilę później, przeszedł mnie po plecach zimny dreszcz, bo zdałam sobie sprawę, że całuje się z jedną z nich. Znajdę tę szmatę i wydrapię jej oczy. To znaczy... nie jestem zazdrosna. Nie. Tak tylko, niech sobie laska znajdzie chłopaka, a nie się klei do mojego przyjaciela - tylko o to mi chodziło. Przecież ona nie ma żadnych zasad moralnych, dlatego trzeba to zrobić. Uniosłam Danielsa i upiłam spory łyk. Zastanawiałam się jak im przerwać, żeby nie wyjść za zazdrosną desperatkę. Nie zwracałam uwagi na nic innego, nawet myśli o Axlu się gdzieś ulotniły.  Z trzymanej przeze mnie butelki co raz szybciej ubywało alkoholu. Ludzie wokół mnie tańczyli, bawili się, a ja stałam i wpatrywałam się w nich.Nikki przywiózł mnie tu i zostawił, tak, z o s t a w i ł, z obcymi ludźmi, jak ja się miałam bawić? Jak już zwróci na mnie uwagę to mu wszystko wygarnę. Cholera. To miał być miły wieczór. Dopiłam whisky do końca i właśnie miałam iść, zagadać do kogoś, spróbować poderwać, gdy usiadł obok mnie młody chłopak. Szybko zmierzyłam go wzrokiem. Długie, blond,  prawie do pasa włosy, tajemnicze,  brązowe oczy, mocno zarysowana szczęka i uśmiech, który sprawiał, że facet wyglądał na cholernie pewnego siebie. I zniewalająco przystojnego. Miał na sobie tylko skórzane, czarne spodnie, więc miałam przed sobą jego opalony, wyrzeźbiony tors. Dosko - kurwa - nały.
- Sebastian - wymruczał z uśmiechem w stylu "zapamiętaj to imię, bo będziesz je krzyczała przez całą noc". Ekhm, nie miałabym nic przeciwko.
- Kashmir - przedstawiłam się i uścisnęłam lekko jego wyciągniętą dłoń. Miał niezwykle delikatne, a jednocześnie męskie dłonie. Ciekawe czy coś innego też jest takie męskie... Chryste Panie, Kash, ogarnij się. Odwróciłam głowę, by ukryć rumieniec wpełzający na policzki i poprawiłam lekko włosy. Chłopak, co ja gadam, mężczyzna, stuprocentowy mężczyzna siedzący obok mnie, o b o k   m n i e, szturchnął mnie ze śmiechem.
- Możesz na mnie spojrzeć, nie zgwałcę cię, obiecuję - nie? A to szkoda, wiesz ja nie mam nic przeciwko.
- Muszę? - wydukałam.
- Tak, musisz. Chcę jeszcze raz zobaczyć twą piękną buźkę - tej prośby nie mogłam zlekceważyć, więc spojrzałam na niego, uśmiechając się nieśmiało.
- O tak, lepiej - powiedział i sięgnął po butelkę  stojącą na schodku. - Twoje zdrowie, Kashmir - uniósł Danielsa i upił kilka łyków. - Jak się podoba impreza?
- Szczerze? Średnio...  Nie znam tu nikogo, a mój przyjaciel... właśnie widziałam jak szedł gdzieś z jakąś dziwką, więc...
- Jesteś zazdrosna? - wtrącił.
- Nie! - zaprotestowałam szybko. Ja? Zazdrosna? Przecież to w ogóle nie pasujące do siebie słowa. Kashmir - zazdrość. Antonimy.
- Proszę cię, kobieta nawet jak nie jest zazdrosna, to jest - wzruszył ramionami. - Takie już jesteście. Ciężko z wami wytrzymać, a jeszcze ciężej bez was.
- Pfff, odezwał się... To wy faceci jesteście okropni - rzuciłam z uśmiechem.
- Teraz będziemy się przekomarzać?
- Ja to bym się napiła, chyba, że nie chcesz... - zaproponowałam, wstając. Miałam się do cholery zabawić, a siedziałam już tutaj tyle czasu, że tyłek zaczął mnie boleć. Liczyłam, że pójdzie ze mną. Proooooszę, chodź. 
- Dobry pomysł. Ale w jednym z pokoi widziałem coś lepszego, oryginalną szkocką whisky. Idziemy? - jeszcze się pytasz. Z tobą nawet na koniec świata.
- Prowadź - szepnęłam i ruszyłam za nim na górę. Kręciło mi się w głowie i szumiało w uszach. Więcej nie piję, o nie. Weszliśmy do przestronnej sypialni i skierowaliśmy się w stronę barka.
- Masz towar? - spytał Baz, oglądając etykietki butelek. Upiłam spory łyk wódki i skrzywiłam się.
- Że narkotyki?
- Że narkotyki, a co innego? - roześmiał się, wyszarpując z kieszeni spodni woreczek z kokainą i rzucił go do mnie. Przyglądałam się białemu proszkowi przez dłuższą chwilę, a w końcu wysypałam go na stolik.
- No w końcu, już myślałem, że nie wiesz do czego to służy - powiedział, siadając na łóżku i otwierając piersiówkę.
- Pff, proszę cię... - nachyliłam się, uformowałam i wciągnęłam dwie kreski, popijając je połową Danielsa Zakręciło mi w się w głowie, a pokój zawirował. Dobiegające z dołu "Love in a elevator" stało się odległe, jakby z innej galaktyki. Zrobiło mi się gorąco, zdjęłam dżinsową koszulę i rzuciłam ją na podłogę. Poczułam przypływ energii. Jakby zastrzyk między - kurwa - galaktycznej mocy. Spojrzałam na Sebastiana. Przyglądał mi się, zagryzając dolną wargę. Podeszłam do niego powoli i usiadłam mu na kolanach. Chyba czas się odstresować, prawda? Poczułam jego, przesuwające się po moich plecach, dłonie. Szybkim ruchem odpiął sukienkę i patrząc w oczy, pocałował. Przygryzłam jego wargę, a chwilę później czułam jego język delikatnie pieszczący moje podniebienie. Zrzuciliśmy z siebie ubrania, nie rozdzielając ust. Popchnął mnie  lekko nad łóżko i nachylił się nade mną... Zaczął składać delikatne pocałunki na mojej szyi i piersiach, a jego dłonie powędrowały w stronę ud... rozchylił je i uśmiechnął się łobuzersko... przymknęłam oczy i westchnęłam cicho... w jednej chwili zrobiło mi się gorąco i mimowolnie jęknęłam, na policzkach czułam rumieńce... wplotłam dłonie w jego włosy... drżącym ciałem opadałam... to znów wznosiłam się ku górze... I wtedy do pokoju wpadł... Nikki Sixx.

----------------------------------
Na Hendrixa, nawet nie wiecie w jakich trudach powstał ostatni fragment, dlatego błagam, nie bijcie ;-;

+ PODZIĘKOWANIA
Nigdy, naprawdę NIGDY nie spodziewałam się tylu pozytywnych komentarzy.
Automatycznie łzy napływają mi do oczu, kiedy czytam Wasze opinie, dlatego... dziękuję.

+ Jeśli czytasz, to skomentuj, napisz cokolwiek, nawet po prostu "czytam", to daje mi porządnego kopa i nieźle motywuje.







niedziela, 16 marca 2014

Rozdział II

Obudził mnie uporczywy, pulsujący ból w skroni. Gdy z trudem otworzyłam oczy, pierwsze co ujrzałam to plamy krwi na podłodze. Dźwignęłam się na nogi i oparłam o ścianę, oddychając ciężko. Dotknęłam opuszkami palców rozcięcia na czole, a z ust wymknęło mi się mimowolne jęknięcie. Przerażona powlokłam się do łazienki i to, co zobaczyłam w lustrze przyprawiło mnie o mdłości. Zasinione oko, rozcięta warga, otarcie na policzku i przede wszystkim, biegnąca przez czoło rana i posklejane krwią włosy sprawiały, że wyglądałam jak uchodziec z obozu koncentracyjnego. Rozebrałam się ostrożnie, starając się za wszelką cenę, nie patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Weszłam pod prysznic i wystawiłam twarz pod strumień zimnej wody, mieszającej się ze łzami, których już nie potrafiłam powstrzymać. Zaczęłam uporczywie szorować całe ciało. Do czerwoności. Do krwi. Żeby tylko pozbyć się śladów, jego dotyku.  
  Zanosząc się od płaczu, pobita i podrapana, ubrałam się, spakowałam książki do torby i zeszłam na dół. Zegar w kuchni wskazywał 9. 42. Zajrzałam jeszcze po cichu do sypialni ojca. Nie było go. Uśmiechnęłam się ironicznie przez łzy. Albo teraz upija się do nieprzytomności, albo próbuje wymyślić coś, żeby mnie przeprosić. Jak zwykle. Najpierw jestem dla niego suką i dziwką. Widzi we mnie tylko coś, na czym można się wyżyć. A potem przychodzi, prosi o wybaczenie i liczy, że zapomnę. Myli się. Pamiętam każde uderzenie, każdą obelgę, która została skierowana w moją stronę. Łyknęłam dwie tabletki uspokajające i coś przeciwbólowego. Gdy już nerwy opadły, wyszłam z domu, trzaskając drzwiami i wsiadłam do mojego czerwonego cadillaca. Prezent od całej rodziny na osiemnastkę. Droga do Los Angeles zajmowała mi około czterdziestu minut. Może trochę przesadziłam, mówiąc, że mieszkam na przedmieściach, ale lubiłam tak określać moje miasto. Czułam się silnie powiązana z LA. Tam po prostu czułam, że żyję. Nic mnie nie ograniczało, byłam wolna jak ptak. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego 24-letnia dziewczyna, która kończy studia, ma pracę, mieszka ze znęcającym się nad nią ojcem. Odpowiedź jest pozornie prosta - boję się. Dobrze wiem, że gdybym uciekła, on znalazł by mnie i moja przygoda skończyłaby się jeszcze szybciej niż się zaczęła. Wiem o tym z doświadczenia, już raz próbowałam go zostawić... I przez kolejny miesiąc nosiłam rękę w gipsie. Westchnęłam cicho i włączyłam radio, z którego dotarł do mnie niebiański głos Morrisona. Uwielbiałam Doorsów. Współczesna muzyka mnie nie interesowała, totalnie nie trafiali w moje gusta. Kojarzyłam kilka tylko z nazwy... Aerosmith... No i na tym moja wiedza się kończy. Niech sobie grają, ja znacznie bardziej wolę Led Zeppelin, Janis Joplin, The Doors i kilka innych, mało znanych kapel. David mówi, że jestem zacofana. Idiota. O, właśnie, jeszcze Wam nie powiedziałam o Davidzie. Otóż, jest on moim partnerem w wydziale zabójstw Los Angeles. Pracę tam dostałam, zaraz po tym, gdy oddałam moją prace magisterską o psychologii w kryminalistyce. Uznali ją za... hmm, tutaj nie popiszę się skromnością, po prostu genialną i przed ukończeniem studiów wcielili mnie w swoje szeregi. Nie miałam co prawda takich uprawnień jak doświadczeni pracownicy, ale i tak cieszyłam się, że tak szybko mogłam zacząć wykonywać swoją wymarzoną pracę. David Murray został więc moim partnerem, z którym dość szybko się zaprzyjaźniłam, mimo, że doprowadzał mnie do szewskiej pasji swoimi kretyńskimi komentarzami. Miał 29 lat, był dość przystojnym, wysokim i wysportowanym blondynem o pięknych, błękitnych oczach, sprawiających, że czułam się jakby prześwietlały mnie promienie Roentgena. Pff, ale nie myślcie sobie, że na niego leciałam, co to, to nie. Zatrzymałam się przed budynkiem Los Angeles Police Department w którym znajdowały się inne wydziały, w tym mój: wydział zabójstw. Wyciągnęłam kluczyki ze stacyjki i wrzuciłam je do torebki. Już miałam wysiąść, gdy przypadkowo ujrzałam swoje odbicie w bocznym lusterku. No, Kash, wymyśl jakieś dobre wytłumaczenie. Ze schodów spadłaś już kilka razy. Odgarnęłam włosy do tyłu, wzdychając cicho. Jechałam Harleyem i wpadłam w poślizg, tak, to jest to. Wysiadłam z auta i skierowałam się do budynku. Było o wysoki, raczej ponury gmach, w którym okna zawsze były pozasłaniane przez grube, przesiąknięte zapachem papierosów zasłony. W drodze do gabinetu, który dzieliłam z Murrayem nie napotkałam nikogo. I całe szczęście. Ale zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, a już usłyszałam:
- Jesteś spóźniona, Kashmir - mruknął chłopak, nie unosząc głowy znad papierów.
- Wiem, miałam mały wypadek... - wybełkotałam i zajęłam miejsce przy swoim biurku.
- Coś poważnego? 
- Nie, tylko trochę jestem... poobijana - zerknął na mnie, ale nic nie powiedział. Chyba był w dobrym humorze.
- Mamy coś nowego? - nalałam sobie kawy i upiłam łyk.
- Mhm... - przerzucił kilka teczek i podałł mi jedną z nich. - Dość paskudna sprawa i całkiem świeża. Wczoraj obok Whisky A Go Go znaleziono ciało młodej dziewczyny. Zmasakrowane. - skrzywił się i już wiedziałam, że widok nie mógł być przyjemny.
- Podejrzani? - rzuciłam, choć na dobrą sprawę mogłam o to nie pytać, bo w takich przypadkach rzadko się zdarza, by mieć kogoś na celu, jako potencjalnego zbrodniarza.
- A i owszem - powiedział z nieukrywaną w głosie dumą. Uśmiechnęłam się do siebie. Słodki idiota. - Przesłuchuje go teraz Hughes, ale pomyślałem sobie, że ty też byś chciała, więc potem jest twój. A teraz jesteś umówiona z O' Donellem w prosektorium. Sprawa jest twoja, ja tylko pomagam 
- Dziękuję, uwielbiam cię - roześmiałam się i pocałowałam go w policzek, zanim wybiegłam z gabinetu. Ten dzień był całkiem miły.
   Stary O' Donell był niesamowitą zrzędą. Ciężko z nim było wytrzymać dłużej niż pół godziny, mimo tego, całkiem go lubiłam. Chyba z wzajemnością. Jego królestwo znajdowało się w podziemiach i w jego ręce trafiały ofiary szczególnie brutalnych morderstw. Uchyliłam lekko drzwi prosektorium. Mężczyzna pracował przy biurku i chyba mnie nie zauważył. Weszłam więc i mocno trzasnęłam drzwiami.
- Orientuj się, bo ci dziecko podrzucą - rzuciłam z uśmiechem i przysiadłam na krześle. Uniósł oczy i zmierzył mnie wzrokiem. Ubrany był w biały fartuch, na dłoniach miał gumowe rękawiczki. Siwe włosy wcale nie dodawały mu starości, a powiedziałabym, że dumy i powagi. Liczył sobie już około sześćdziesięciu lat, na które wcale nie wyglądał. Miał głęboki, dodający otuchy głos.
- Nie tak głośno, bo trupa obudzisz - mruknął i oboje się roześmialiśmy. - Na co wpadłaś? - spytał, taksując mą twarz, spod okularów.
- Harley wpadł w poślizg, to nie moja wina - skłamałam gładko i wstałam. - Ruszaj swój stary tyłek, bo jeszcze mam podejrzanego do przesłuchania. Podniósł się i pokuśtykał do stołu, na którym, przykryte białą powłoką, leżało ciało. Podążyłam za nim i uchyliłam lekko materiał. Przed sobą widziałam zamarłe w przerażeniu oczy młodej, całkiem ładnej dziewczyny. Miała przed sobą całe życie... 
- Przez co zginęła? - wyszeptałam, wpatrzona w jej twarz. O' Donnel ściągnął z niej tkaninę, a mi żołądek podjechał do gardła. Zmasakrowane... to było za słabe słowo. Skóra na jej brzuchu, nogach i rękach była pocięta, poszarpana, a w kilku miejscach nawet jej nie było. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.
- Straciła mnóstwo krwi, do tego dochodzą obrażenia wewnętrzne i... - odchylił jej głowę, by ukazać  znak na jej szyi. - Krzyż. Skurwysyn wyciął jej krzyż, przecinając tętnicę.
- Wiesz, czym... czym ten jej to zrobił? - wydusiłam, siląc się na spokój.
- Narzędzia zbrodni nie znaleziono, ale rany są charakterystyczne dla wojskowego noża. Typ Ka-Bar TDI Law. Tylko wojskowi mają dostęp do takiego sprzętu.
- Hmmm... seryjny morderca? - spytałam cicho, przyglądając się nagiemu ciału dziewczyny.
- Możliwe. Ale to pierwsza ofiara. To pewnie zbrodnia na tle narodowym. W końcu dziewczyna była okryta flagą USA. Próbujemy ustalić jej tożsamość.
- Znaleziono coś przy niej? To znaczy... coś co nie należało do niej. Włos, naskórek pod paznokciami.
- Nie, to dziwne, ale była sterylnie czysta. Tak jakby ją skądś przywiózł. 
- Żadnych śladów?
- Żadnych. Nie rób ze mnie idioty. Wiem o co ci chodzi. Facet, albo kobieta, torturował ją około 8-9 godzin. Całe jej ciało, wykluczając twarz, było szatkowane wojskowym nożem. Później została oczyszczona z krwi. Na żywca, obmywał jej rany spirytusem. A potem przeciął tętnicę. Owinął w flagę i zostawił przy knajpie. To się totalnie nie trzyma kupy.
- Wiem - mruknęłam. - Chciał, żebyśmy ją znaleźli... zostając przy tym nieuchwytnym. W tych godzinach wszyscy siedzą w Whisky. Nikt nie kręci się w zaułkach...
- Kashmir, złap go. To się nie może powtórzyć.
 - Wiem o tym, James - rzuciłam i wybiegłam z sali. Jak popierdolonym trzeba być, by zrobić coś takiego młodej dziewczynie? Przysięgam, że jak znajdę tego zwyrodnialca to...
- Detektywie Jones! - usłyszałam za sobą i odwróciłam się. Biegła do mnie Jasmine z wyraźną konsternacją wypisaną na twarzy.
- Mówiłam, już tyle razy... mówi mi Kashmir... - wydukałam.
- Dobrze, detektywie Jones. Telefon do pani - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Kto dzwoni?
- Sixx... ten Nikki Sixx - zapiszczała, prawie podskakując. I czego się tak cieszy? Ja pierdole, z kim ja pracuję...
- Już idę - powlokłam się do telefonu, nie zważając na dziwne odgłosy wydobywające się z panny Clarke. Podniosłam słuchawkę telefonu i  zostałam zasypana gradem pytań.
- Kash! Kashmir, masz wpierdol. Jezu, jak się martwiłem... Tak nagle się rozłączyłaś. Co się stało? Ktoś cię napadł? Mam mu wpierdolić? - roześmiałam się szczerze, a kiedy w końcu jego monolog się skończył, zabrałam głos:
- Nikki, wszystko jest w porządku. Jesteś moim najlepszym przyjacielem i uwierz, na pewno bym zadzwoniła, po prostu teraz jestem w pracy. Kocham cię, wieczorem do ciebie przyjadę. Buziaki - odłożyłam słuchawkę, odwróciłam się i wpadłam na Jasmine, której łzy spływały po policzkach.
- Pani się przyjaźni z Sixxem...
- No tak.. i co? - trochę zdziwiło mnie jej zachowanie, nie powiem, że nie.
- Przecież to basista Motley Crue...
- Oh, no tak - palnęłam. Przyznam szczerze, czasem o tym zapominałam. Dla mnie był to po prostu Frankiem Carltonem Serafino Ferraną, moim najukochańszym pod słońcem idiotą.
- Pozna mnie z nim pani? - całą siłą woli próbowałam się nie roześmiać, widząc jej podekscytowanie i rozgorączkowane spojrzenie.
- Taaaaak... jasne... j-ja.. muszę iść... tam - posłałam jej ciepły uśmiech i jak najszybciej się oddaliłam. Rany, co za dzień. Skierowałam się ku sali przesłuchań, z której właśnie wypadł Hughes. 
- Ja kurwa nie mam cierpliwości do tego pojebańca! Mam już swoje lata i nie będę się użerał z bandą idiotów! - wykrzyknął w moją stronę i wybiegł na korytarz. Co się dzieje? Stanęłam przed lustrem weneckim i ujrzałam młodego rudzielca, bawiącego się kajdankami. Cała jego postawa wyrażała wrodzoną arogancję. Eh, Kashmir, bierz się do roboty. Odebrałam dokumenty i weszłam do sali. Chłopak nawet na mnie nie spojrzał. Miło się zaczyna. Zajęłam miejsce przed nim i szybko zapoznałam się z dokumentami. Czytając jego kartotekę czułam na karku mrowienie, znaczące o tym, że mi się przygląda. Chwilę później poczułam jak policzki zaczynają mi płonąć. W końcu spojrzałam na niego. Był dość przystojny, a najbardziej na uwagę zasługiwały jego, piękne zielone oczy. Ubrany był w dżinsowe spodnie, a na nagi tors założył marynarkę.
- Nazywasz się William Bruce Bailey? - najchętniej inaczej zaczęłabym przesłuchanie, ale taka jest procedura.
- Axl Rose - wymruczał, a mi zmiękły kolana. Ten głos... ciarki przeszły po całym mym ciele. Potrzebowałam chwili, żeby zapanować nad zmysłami.
- W papierach mam, że...
- Zmieniłem - rzucił, rozglądając się po pokoju. - Ładnie tu macie. A ty jesteś piękna. Lubisz ostry seks? Bo tak wyglądasz - wzięłam głęboki oddech, siląc się na spokój. O panie, jak on niemiłosiernie mnie wkurwiał.
- Gdzie byłeś dnia 23 lipca bieżącego roku w godzinach, od 18 do 20?
- Graliśmy koncert w Whisky.
- Whisky a Go Go? - dopytywałam.
-  Owszem.
- Graliś...MY? Czyli kto?
- Mój zespół. Guns n' Roses. Masz prawo nas nie kojarzyć, dopiero się rozkręcamy. Jeszcze cały świat o nas usłyszy...
- Nie wątpię. A później? Z czego co wiem, koncert trwał tylko godzinę.
- Nie pamiętam - obserwowałam go dokładnie i jego aroganckie podejście do sprawy, zaczynało mnie już trochę denerwować. Wstałam, oparłam ręce o stół i nachyliłam się nad nim.
- Posłuchaj... - wycedziłam.
- Nie, to ty posłuchaj - przerwał mi z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Czego?
- Koszula ci się rozpięła - wymruczał. - Szybka jesteś. Uwolnij mi rączki a zaraz się tobą zajmę - roześmiał się, a ja szybko odwróciłam się do chłopaka plecami i zapięłam guziki. Kurwa, coś mi nie idzie z tym przesłuchaniem. Czułam wpełzający na twarz rumieniec, ale wzięłam głęboki oddech i przystąpiłam do pracy.
- Zmieniasz temat.
- Dalej siedziałem w barze. Wypiliśmy po piwie i wróciliśmy do domu.
- Kłamiesz - rzuciłam z ironicznym uśmiechem.
- Co? Nie.. nie, serio tak było.
- Och, proszę cię, przestań. Mówiąc o tym najpierw spojrzałeś w górę, a potem w lewo. To znaczy, że pracowała wtedy lewa półkula mózgu, odpowiadająca za wyobraźnię. Czyli kłamałeś - wyjaśniłam z samozadowoleniem w głosie. To zawsze robi wrażenie.
- No, no - na ustach błąkał mu się cwaniacki uśmiech. - Coś jeszcze o mnie wiesz?
- Zastanówmy się. Cały czas rozglądasz się po sali, to znaczy, że szukasz wyjścia, myślę, że jesteś umówiony i ktoś na ciebie czeka. Od razu mówię, że nie, nie uciekniesz. Trzęsą ci się dłonie, a na nosie masz resztki kokainy,  wnioskuję, że jesteś na głodzie. To pozwala mi sądzić, że miałeś się spotkać z dilerem. Ponadto, widać po Tobie, że masz kaca, a na szyi i torsie jest pełno malinek i zadrapań. Wczoraj po koncercie się upiłeś i poszedłeś na dziwki, zapominając o odebraniu od dilera czegoś mocniejszego. Wnioskując po wyglądzie twoich rąk, myślę, że chodzi o heroinę, tak? - nie bądźcie przerażeni, to po prostu wynik moich studiów, krótka obserwacja pozwala mi dowiedzieć się mnóstwa rzeczy na temat danej osoby. 
- Kurwa - wyrwało się z jego ust. - Niezła jesteś.
- Nie tylko w tym... - rzuciłam, nie mogąc się powstrzymać.
- Nie wątpię - przygryzł wargę i przyglądał mi się z uśmiechem.
- Czyli mam rację? - spytałam, poprawiając włosy.
- No tak. I jak widzisz, nie mam nic wspólnego z zabójstwem. Po prostu znalazłem się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.
- Czyli?
- Przechodziłem tamtędy... Kurwa, ledwo co trzymałem się na nogach. Nawet jej nie zauważyłem, a tu podjeżdżają psy i zgarniają mnie za nic. Co za chory kraj, ja pierdole...
- Nie unoś się. Nie ma po co. Czemu Hughes wybiegł stąd jak oparzony?
- Nie mam cierpliwości do idiotów, wybacz skarbie.
- Mhm - miałam ochotę pocisnąć mu jakąś ripostą, ale nie byłam w stanie. Chłopak miał rację. Był niewinny. - Wypuszczę cię, ale zgodnie z procedurą nie możesz opuszczać stanu aż do zakończenia śledztwa.
- Super - mruknął. Chyba się coraz bardziej złościł. Wstałam i odpięłam mu kajdanki, które zrzucił na podłogę i szybko zaczął rozmasowywać nadgarstki. Wróciłam na miejsce i zaczęłam wypełniać akta. 
- Do zobaczenia... detektyw Kashmir Jones - powiedział rudzielec i wyszedł z sali z uśmiechem na ustach.
- Czekaj! Skąd znasz moje imię? - krzyknęłam za nim, ale nie doczekałam się odpowiedzi. 
   Resztę dnia spędziłam w biurze, pijąc jedną kawę za drugą, bo powieki same mi opadały. Próbowałam znaleźć potencjalnych podejrzanych i ustalić tożsamość ofiary, ale nie miałam żadnego punktu zaczepienia. Usilnie starałam się nie myśleć o powrocie do domu. Kurwa. Tak cholernie nie chciałam tam wracać. Około 20, zła i zmęczona, opuściłam wydział. Wyszłam z budynku na ulicę Los Angeles pachnącą wolnością i skierowałam się do samochodu. Z mieszaniną radości i smutku zobaczyłam Sixxa stojącego przy cadillacu.
- Skarbie, wybacz... zapomniałam - zupełnie wyleciało mi z głowy, że miałam do niego wpaść. Nowa sprawa i kolejna "sprzeczka" z ojcem sprawiły, że wszystko inne zeszło na dalszy tor.
- Ja pierdole... - wyszeptał ze łzami w oczach. - Jak ty wyglądasz...
Nawet nie zdążyłam się odezwać, a już poczułam jak jego silne, ciepłe ramiona mnie obejmują. Westchnęłam cicho.
- Nikki... proszę cię, daj spokój.
- To znowu on? Znowu ten skurwiel? - pytał, a w jego głosie dało się słyszeć zdenerwowanie.
- Posłuchaj... - chciałam to jakoś wyjaśnić, ale nie dał mi dojść do słowa.
- Nie, to ty posłuchaj. Pojedziesz teraz ze mną. Nie wrócisz tam, rozumiesz?
- Ja pierdole, Nikki... - odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy. - Nie mogę... nie mogę, zrozum. On mnie znajdzie...
- ZNAJDZIE I ZNOWU CIĘ POBIJE? ON JEST CHORY! - wydarł się, tracąc nad sobą panowanie.
- Boję się... - mruknęłam, licząc, że się uspokoi.
- Jedziesz ze mną.
- Nie mam gdzie mieszkać. Tam jest mój dom.
- Dom to miejsce, gdzie jesteś kochana. Ten skurwiel nie wie co to miłość - rzucił, zapalając papierosa. - Jak na razie zamieszkasz w Motley House. Chłopaki się zgodzą, na pewno - zaciągnął się i wypuścił powoli dym, który przysłonił na chwilę jego twarz. Staliśmy tak kilka minut, a ja nie miałam pojęcia co powiedzieć. Chciałam wracać jak najszybciej, zanim Andrew się wkurwi, a jednocześnie miałam ochotę zostać tutaj. W Mieście Aniołów, o którym śniłam.
- Dobrze... zostanę - wyszeptałam w końcu i przytuliłam się do chłopaka. Miałam wrażenie, że na pewno pożałuję decyzji, ale nie to się teraz liczyło. On miał rację. Nie mogę dać sobą pomiatać, nie jestem czyjąś własnością.
 Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy w stronę Bulwaru Zachodzącego Słońca. Nie miałam pojęcia, że ktoś mnie obserwuje.



------------------

 I jest drugi odcinek.
Całkiem mi się podoba (ah, to samouwielbienie), ale można byłoby coś poprawić (lubię też pomarudzić).
Komentujcie szybko, bo to dopiero 2 rozdział a ja już mam ułożony zajebisty koniec!
I 3 część też jest niczego sobie...

 





poniedziałek, 3 marca 2014

Rodział I - Broken

 Zanim przeczytasz, włącz - Seether - Broken
  http://www.youtube.com/watch?v=hPC2Fp7IT7o

  Cześć. Wypadałoby się Wam przedstawić, ale niezbyt przestrzegam przyjęte normy zachowania. I nie za bardzo lubię mówić o sobie. Nie wydaje mi się, żebym była porywająco ciekawą osobowością. Kashmir Jones. Owszem, trochę nietypowe imię, nadała mi je moja mama, fanka Led Zeppelin, od jednej z ich piosenek. I nic poza tym fajnego. Studiuję kryminologię, uczę się pilnie, chodzę do kościółka, odwiedzam grób rodzicielki, nienawidzę ojca, mam psa, przyjaciółkę i samochód, mieszkam na przedmieściach Los Angeles. Cóż za szaleństwo. Zastanawiam się po co w ogóle o tym piszę. Chyba do końca zwariowałam, ale muszę to z siebie wyrzucić. Czuję wewnętrzną potrzebę, żeby z kimś podzielić się moją historią. Z ludźmi, którzy mnie nie znają i nie będą mieli jak przyjść do mnie, popłakać się ze wzruszenia i zacząć pocieszać. Nie, nie potrzebne mi współczucie. Pragnę zrozumienia, tylko tyle. Zacznę więc od  dnia, kiedy podróż szalonym rollercoasterem się rozpoczęła...
   To była sobota. Odpoczywałam po męczącym  tygodniu w gorącej kąpieli. Po godzinie leżenia w wannie, przebiłam dłonie przez warstwę gęstej, miękko syczącej piany i sięgnęłam po ręcznik. Wyszłam z wody i owinęłam go wokół ciała. Przetarłam wierzchem dłoni zaparowane lustro i spojrzałam sobie w oczy. Duże, ciemnozielone, otoczone kurtyną czarnych rzęs. "Spojrzenie typowej suki" - jak mawiał Nikki. Tworzyły czarujący kontrast z aksamitnymi, ciemnymi włosami i bladą cerą. I jeszcze kilka  znaków piękności na twarzy: wąski nos, pełne, lekko różowe usta i wyraźne kości policzkowe. Podobałam się mężczyznom - wiedziałam o tym aż nazbyt dobrze, ale nie potrafiłam tego wykorzystać. Może nie tyle co nie potrafiłam, co nie chciałam... Odczuwałam niechęć do mężczyzn. Nie, nie byłam lesbijką. Po prostu... a zresztą, nieważne. Wytarłam ciało i sięgnęłam po leżące na szafce ubrania. Założyłam krótkie spodenki i starą, rozciągniętą koszulkę z Zeppelinami. Jedna z rzeczy, które zostały po mojej mamie. Nadal pamiętam jak pięć lat temu, siedziałam na podłodze w sypialni rodziców, tuląc tę koszulkę do siebie, wdychając zapach jej perfum, licząc, że zaraz wejdzie, uśmiechnie się i powie, że wszystko a porządku. Nie przyszła. Przymknęłam oczy, próbując powstrzymać łzy i wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić.  Wyczesałam włosy i spięłam je w koka, co dało raczej marny efekt, bo i tak każdy kosmyk robił to, na co miał ochotę. Oznaczało to w pewnym sensie mnie samą - zewnętrzny wyznacznik tego, jaka byłam w środku. Buntowniczka? Nie, to trochę za duże słowo. Po prostu nigdy nie dawałam sobą rządzić. Nie byłam zdolna do ugięcia się pod tym, co mi narzucano. Zawsze musiałam się wyzwolić z więzów... No nie do końca, tylko jednego ograniczenia nie mogłam się pozbyć, ale... nieważne. Wyszłam z łazienki i zamknęłam cicho drzwi. Zastanawiając się czy ojciec jest w domu, zeszłam na dół i przemknęłam się do przedpokoju. Starając się robić jak najmniejszy hałas, założyłam trampki i ramoneskę. Kiedy położyłam dłoń na klamce z kuchni dobiegł mnie głos.
- Gdzie się wybierasz moja panno? - spytał ojciec, wchodząc do korytarza i opierając się bokiem o ścianę. Gdy tylko na niego patrzyłam, czułam mdłości. Jego tłuste, przerzedzone włosy opadały krótkimi kosmykami na twarz. Miał przenikająco niebieskie oczy. Ubrany był w białą, brudną koszulkę i dresy. Na wydatnej szczęce widniał kilkudniowy zarost. Kiedyś był przystojnym zadbanym mężczyzną. Andrew Jones, za którym szalały kobiety z miasta i, który u każdego wzbudzał szacunek. Niezły aktor. Próbowałam sobie wmawiać, że wojsko go tak zmieniło, ale... nie, ten człowiek po prostu był na wskroś przesiąknięty złem.
Jego przepite oczy, zmierzyły mnie od góry do dołu. 
- Zdejmij to. Ta szmata należała do twojej matki, jest starsza od dinozaurów.
- Spierdalaj, nie twój interes, co noszę - rzuciłam, rozwścieczona, mimo, że wiedziałam, że tymi słowami rozpętam wojnę.
- Co powiedziałaś, ty mała kurwo? - wycedził i podszedł do mnie. Dotarł do mnie zapach alkoholu, fajek, kawy i potu.
- To co słyszałeś... - mruknęłam. Może jeszcze da się załagodzić sytuację.
- Zupełnie jak twoja matka... - mówił, przez zaciśnięte zęby, zbliżając się. - Niewdzięczna, chamska, bezczelna dziwka.
- No to pogratuluj sobie, że wychowałeś dziwkę. Twoje geny - posłałam mu ironiczny uśmiech. Nie mogłam słuchać jak obraża jedyną osobę, którą kocham. Kurwa. Igram z ogniem. Zdążyłam o tym pomyśleć, gdy poczułam uderzenie w twarz. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zatoczyłam się na ścianę.
- Chcesz coś dodać, kurwo? - kolejne uderzenie. Osunęłam się nad podłogę i wyplułam krew z ust.
- Nienawidzę cię... obyś zdechł... - wyrzuciłam z siebie, otarłam usta i usiłowałam wstać.
- Zobaczymy, kto pierwszy zdechnie - zaśmiał się, pociągnął mnie za włosy i rzucił na podłogę. Zobaczyłam jeszcze jak pochyla się nade mną z uśmiechem i nastała ciemność.


  Krew. Czułam w ustach jej smak. Po chwili zaczęłam również widzieć i słyszeć to, co się w okół mnie działo. Ojca nie widziałam. Pewnie wyszedł się napić, jak zwykle. Z trudem dźwignęłam się na nogi i oparłam o ścianę. Dotknęłam kciukiem rozciętej wargi, która nadal krwawiła. Przesunęłam dłonią po twarzy, czując pod palcami opuchliznę pod okiem. Nie płakałam. Zdążyłam się już przyzwyczaić. Ale nie myślcie sobie, że byłam silna i dawałam sobie z tym radę. Wewnątrz mojej zniszczonej duszy, serce umierało. Zostałam zniszczona, złamana. Uniosłam oczy ku górze. Boże, gdzie jesteś? Ojcze, który powinien mnie kochać, czemu nie reagujesz? Krzyczę, wołam Cię... gdzie jesteś...  Daj mi znak, jakikolwiek. Tak tylko, żebym wiedziała, że nie jestem sama. Brak odpowiedzi.
Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do stolika, opierając dłoń o ścianę, by utrzymać równowagę. Podniosłam słuchawkę telefonu, przystawiłam ją do ucha i wykręciłam numer. Cisza. Dopiero po chwili usłyszałam ciepły, męski głos.
- S-słucham..
- Nikki... to ja, Kashmir. Mógłbyś podrzucić mi coś przeciwbólowego? Oddam ci hajs.
- Co się stało?
- Opowiem ci jak przyjedzie... - poczułam silne uderzenie w głowę i wypuściłam słuchawkę z rąk. Kolana się pode mną ugięły i przewróciłam się na stolik, uderzając o niego czołem. Poczułam jak gorąca, gęsta krew spływa mi po twarzy.
- DZWONISZ DO SWOJEGO KOCHASIA, KURWO? - do mojej świadomości doszedł ledwo słyszalny głos ojca. Próbowałam coś powiedzieć, podnieść się, ale wszystkie zmysły odmówiły posłuszeństwa. Przez półprzymknięte oczy, zobaczyłam kucającego przede mną oprawcę.
- Odpowiadaj jak do ciebie mówię, idiotko - wycedził i złapał mnie za włosy, pociągnął w górę tak, by moja twarz znajdowała się na przeciwko jego. Zemdliło mnie od uporczywego zapachu alkoholu i papierosów. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Łzy cisnęły mi się do oczu, chciałam stracić świadomość. Nie czuć. Nie istnieć. Wiedziałam, jak to zrobić. Splunęłam mu w twarz i uśmiechnęłam się ironicznie. Ostatnie, co pamiętam, to pulsujący ból w skroni, po uderzeniu o ścianę.





--------

Mamy pierwszy odcinek. Moim zdaniem pozostawia wiele do życzenia, ale liczę, że się Wam spodoba.
Komentujcie, piszcie co można poprawić, co jest okey, bo już chcę dodać kolejny odcinek!









 .